środa, 27 kwietnia 2011

Historia pewnego kota

Jestem właścicielką niemożliwego kota, tfu kotki. Codziennie słodziak mój spędza cały czas na spaniu i pielęgnowaniu futerka, codziennie też gania rurkę termokurczliwą umocowaną na bambusowej tyczce (jaka wspaniała z tego zabawka). Czasem w jej życiu pojawiają się wyzwania, tak jak dzisiaj. Tym razem było "jak wyjść na dwór". Kocina zwykle korzysta z drzwi - balkonowych - i okna, również balkonowego. Ale ktoś na jej drodze zawiesił firankę, nie żeby to jakaś nowość, bo firanka jest zawsze. Wyjątkowo nie potrafiła sobie kotka poradzić. Firanka do samej podłogi, nigdzie nosa się wcisnąć nie da. Zapomniało się kotkowi gdzie jest przejście. Łaziła to w jedną to w drugą i próbowała gdzieś nosek wcisnąć. A kot ten jest dziwaczny, nie toleruje jak jakaś tkanina leży na jej futerku. Ale myśląca widać jest, jak nie dołem to górą. Postanowiła wskoczyć na parapet. Najpierw oczywiście rozeznanie, oparcie fotela było idealnym punktem obserwacyjnym. Jakby się nie starała, jakby głowy nie wyciągała, z której strony by nie zaglądała - wszędzie firanka. Na nic się zdały kocie starania, należało użyć broni ostatecznej. Raźno podbiegła do mnie - leżącej i z rozbawieniem przypatrującej się widowisku - zrobiła słodkie oczka, zamiałczała i polizała mnie po łokciu. Zadziałało, kotu udało się wyjść na dwór.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz